Karolina Bartoszek-Dourado – rozmowa

Wiedza, wsparcie i networking w mikrobiznesie

Karolina Bartoszek-Dourado – rozmowa

Zawodowo rozkochuje w produktach i usługach, a nawet całych markach. Pomaga robić firmom dobre wrażenie,  a także przyciągać i utrzymywać klientów. Z ogromną gracją ubiera w słowa własne i cudze pomysły. Nie lubi tytułować się copywriterką, dlatego sama sobie wymyśliła zawód. Człowiek petarda – Biznesowa Skrzydłowa Karolina Bartoszek-Dourado!

Przygotowując się do tej rozmowy przeglądałam sobie Twoją stronę, Instagrama i od razu wiedziałam, że Cię polubię. Jak ty to robisz? Czy to jakaś magia?

Ooo, tak! To bardzo miłe, dziękuję! Cieszę, że tak to jest odbierane. Gdybym nie robiła takiego wrażenia, to chyba byłabym niewiarygodna w oczach moich klientów. W zasadzie ta moja strona jest bardzo świeża, nie od razu wyglądała tak jak teraz! Przez lata pracowałam w agencji, przez co zwyczajnie nie miałam czasu na dopieszczenie własnej marki. A w dodatku mam małe dziecko – 1,5 roczną córkę, więc tworzenie mojej strony trwało bardzo długo. Najpierw występowałam pod inną marką, ale nie było to jakieś spektakularne, bo łączyłam to jeszcze z etatem. Dopiero po macierzyńskim zdecydowałam, że zwijam manele z agencji i zaczynam pracować już nad swoim brandem w stu procentach. 

Kiedy to było?

Odwiesiłam działalność 6. grudnia, w zeszłym roku, natomiast nad swoją marką pracowałam znacznie dłużej. Rozwijałam ten projekt etapami. Pierwszym, dość dużym krokiem dla mojego biznesu było uruchomienie newslettera pod koniec maja zeszłego roku. To dzięki niemu moja marka budowała się, gdy byłam na macierzyńskim i nie chciałam jeszcze przyjmować zleceń. Pomógł mi on też zebrać sporą liczbę obserwatorów. Wcześniej założyłam także instagrama, ale tam działo się bardzo mało. Kiedy byłam w Latającej Szkole Agaty Dutkowskiej przez dwa lata rozmyślałam nad tym, jak ta moja marka mogłaby wyglądać w przyszłości. I to właśnie tam wpadłam na pomysł Biznesowej Skrzydłowej, który bardzo dobrze zbierał do kupy to, co lubię i umiem.

Mówisz, że miałaś zawieszoną DG i odwiesiłaś akurat na chwilę przed wirusem. Pech czy szczęście? 

Tego z pewnością nie można się było spodziewać. Decyzja o odwieszeniu była podjęta ze względu na moją córkę. Nie chciałam, żeby szła do żłobka, a jednocześnie pragnęłam już odejść z agencji. Wolałam mieć jasną sytuację, bo wiadomo, że ciężko jest robić dwie rzeczy jednocześnie. Jakbym porozmawiała wcześniej z jakąś wróżką i ona by mi powiedziała: „Hej, w marcu będzie pandemia i padnie dużo działalności”, to ja bym jej odpowiedziała: „Okej, ale ja MUSZĘ odwiesić moją, a co dalej – będziemy myśleć później”.

Czyli tak czy owak ryzykowałabyś?

Tak, zdecydowanie ryzykowałabym. Tylko być może bym się bardziej stresowała albo lepiej przygotowała. To jest tak dziwna i nieprzewidywalna sytuacja, że do tej pory tak naprawdę nie wiemy, jak to się skończy, jaki to dalej będzie miało na nas wpływ. 

Co się zmieniło w Twojej firmie w tych dziwnych, Covidowych czasach?

Generalnie wszystko utrzymuje się na dobrym według mnie poziomie. Takim, który pozwala mi się utrzymać. Nie muszę się uciekać do własnych oszczędności. Może przez chwilę był delikatny spadek, ale zleceń nie jest mniej, tylko wydaje mi się że rozciągają się one bardziej w czasie. W tym momencie mam już wpisane zlecenia na lipiec. Szczerze mówiąc, mam szczęście, że moi klienci są świadomi i wiedzą, że inwestycja często może być bardziej opłacalna niż oszczędzanie. 

Czy mimo zdenerwowania udało Ci się znaleźć w tym wszystkim spokój i opanowanie?

Myślę, że do całej tej sytuacji z wirusem podeszłam bardzo spokojnie. Odwieszając działalność, miałam poduszkę finansową, bo nie miałam pojęcia, jak to będzie z małym dzieckiem. Wiedziałam,  że maksymalnie będę pracować 4-5 godzin dziennie. Okazało się, że nie musiałam korzystać z moich oszczędności praktycznie do momentu wybuchu pandemii. Miałam takie poczucie, że cokolwiek się nie stanie, może nie być tych klientów wcale, a ja i tak będę finansowo zabezpieczona. Że w najgorszym razie na spokojnie nadrobię kursy, zajmę się własną stroną internetową.

A jak wpłynęła na Ciebie pomoc oferowana przez Rząd?

W moim przypadku ta pomoc jest wystarczająca. Mam małe koszty prowadzenia działalności, nie mam biura ani pracowników. Księgowość i opłaty związane ze stroną to moje jedyne koszty stałe. Mam już pomysł na wykorzystanie tego postojowego, co daje mi spokój, choć mam też świadomość, że nie w każdej firmie taka suma pieniędzy cokolwiek zmienia. Wszystko zależy od specyfiki działalności, ponoszonych kosztów, wynajmu lokalu i oczywiście pracowników.  Widzę, jak to wygląda w praktyce – moja siostra ma kwiaciarnię i jej sytuacja trochę bardziej skomplikowana. Niewielki rozmiar firmy mnie teraz ratuje, mam szczęście, że działam w pojedynkę. 

Czy masz jakieś rady dla naszych drobnych mikrusów? Jak nie zwariować i odpowiednio zadbać teraz o firmę?

Dobre pytanie, sama chciałabym znać na nie odpowiedź. Można rozważać ten temat na wielu różnych poziomach, szczególnie: relacyjnym i biznesowym. Mój mąż pracuje z domu. Od marca jesteśmy zamknięci na 45 metrach kwadratowych z małym dzieckiem. Jaka tutaj rada? Bądź bardziej czuły i wyrozumiały dla swoich bliskich, często monitoruj sytuację i pytaj drugiej osoby, czego jej potrzeba, ale też nie bój się mówić o własnych odczuciach. Trzeba pamiętać o tym, że ta sytuacja jest dość ekstremalna. 

A jeśli spojrzymy na aspekt biznesowy, to moja rada jest taka: korzystaj z każdego rodzaju wsparcia, jakie możesz otrzymać. Nie panikuj – dopóki oddychasz, zawsze jeszcze coś da się zrobić. Aktywnie poszukuj klientów, odświeżaj kontakty z tymi starymi, korzystaj ze znajomości, które już masz. Może warto delikatnie się dostosować i spróbować zrobić coś spoza obszaru zwykłych działań. Wirus to okazja do poszerzenia oferty i przerobienia jej w sposób odpowiadający na bieżące potrzeby klientów. A jak masz już totalny przestój, to jest to dobry moment na przyjrzenie się komunikacji firmy poprzez dopracowanie mediów społecznościowych i strony internetowej – i tu się polecam! Możesz też po prostu odpocząć i dać sobie czas na regenerację, a po ustaniu epidemii ruszyć ze zdwojoną siłą.

Myślę, że teraz jest taki moment, w którym dużo osób przyjrzy się swoim biznesom i miejmy nadzieję, że to wpłynie na zmianę świadomości w ludziach. Niekoniecznie dobrym pomysłem jest prowadzenie biznesu, który działa od pierwszego do pierwszego. Na pewno da się coś zrobić, żeby się zabezpieczyć na takie sytuacje w przyszłości, bo przecież los może nas częściej zaskakiwać w ten sposób.

Odchodząc od tematu korony… Czy miałaś jakieś sytuacje kryzysowe, z powodu których chciałaś zrezygnować ze swojego interesu i zająć się czymś innym?

Ha, ha, ha, nieee… ale od czasu do czasu marzy mi się jeżdżenie śmieciarką lub inna praca fizyczna. Ostatnio obserwowałam panów układających chodniki i pomyślałam: jak zajebiście! Dla mnie taka praca jest jakąś formą medytacji. Czasem chciałabym mieć jeden dzień w tygodniu pracy takiej naprawdę fizycznej. To, co mnie w tym pociąga, to monotonia, brak kombinowania, kminienia i – chyba przede wszystkim – efekt widoczny od razu. Bardzo lubię, to co robię, ale czasami super byłoby wyłączyć głowę.

Jeśli chodzi o momenty kryzysowe – jeszcze kiedy łączyłam etat z freelancem, kilka razy przeszłam zapalenie tęczówki. Jedno z nich na kilka tygodni wyłączyło mnie z pracy przed komputerem. Pamiętam, że miałam wtedy zlecenie poza etatem, choroba przyszła w samym środku projektu i współpraca się niestety przez to posypała… Nie myślałam wtedy: dobra, to już nic robię, tylko poczułam, że to jedno z ostrzeżeń. Zrozumiałam, że takie rzeczy mogą się zdarzać i na pewno będą. Później, w ciąży, miałam kolejny trudny okres i musiałam dwa miesiące praktycznie leżeć w łóżku. Nie było też mowy o pracy, zresztą totalnie nie miałam głowy do niczego. Dlatego coraz częściej myślę o dochodzie pasywnym. Trafia do mnie to, co kiedyś usłyszałam, chyba na webinarze u Marty Krasnodębskiej, że ludzie wyobrażają sobie, że dochód pasywny pozwala nam pracować z plaży, ale tak naprawdę to ważne zabezpieczenie na momenty, kiedy pracować z jakiegoś powodu nie możemy… Kryzysy się zdarzają. Ja z moich wyszłam mądrzejsza i wiem, że zmieniły one moje myślenie o tym, jak powinnam pracować.

Czyli kryzysy Cię nie zdołowały?

Jestem z tych ludzi, którzy wierzą, że kryzys jest nową szansą. Pamiętam, że zawsze kiedy miałam złamane serce, to później moje życie nabierało jakiejś superprędkości. Najlepsze rzeczy robiłam właśnie po zerwaniach. I tak jest też w biznesie, jak coś się nam sypie, to jest to dla nas lekcja. Na pewno nie pozwoli nam to w 100% uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości, ale będziemy się mogli lepiej na nie przygotować.

Skąd wziął się pomysł na założenie własnej działalności gospodarczej? Wynikło to tylko z konieczności założenia działalności pod etat czy już wcześniej o tym myślałaś?

Założyłam działalność w 2012 roku. Absolutnie nie był to mój pomysł, tylko mojego ówczesnego pracodawcy, bo w agencjach preferuje się rozliczenie B2B. Było to dość mocno spontaniczne. Teraz bym nie podchodziła do tego tak entuzjastycznie, jestem trochę mądrzejsza i bardziej świadoma, wiem, z czym się wiąże taka współpraca. 

Jakie były więc początki prowadzenia działalności?

Przez kilka pierwszych lat agencja była jedynym dostawcą faktur dla mnie. Od czasu do czasu zdarzały się tylko drobne zlecenia, ale ja nigdy nie poszukiwałam ich sama.

Więcej zleceń pojawiło się w roku 2016, ale gdy w 2017 wychodziłam za mąż, a potem zaszłam w ciążę, to znów wszystko zwolniło. W końcu trzeba było zacząć myśleć perspektywicznie. Uznałam, że w ciągu roku macierzyńskiego popracuję solidnie nad swoją marką i potem ruszę do działania ze zdwojoną energią. Byłam przekonana że po 3 miesiącach od porodu wrócę do planowanych działań, będę po prostu śmigać, budować swoją poduszkę finansową i z agencji wejdę jak w masełko w swoją działalność. Okazało się, że nie jestem w stanie. Są matki, które od razu po porodzie działają, ale ja totalnie nie ogarniałam. Odwiesiłam DG w ostatnim możliwym terminie, jak już byłam po macierzyńskim.

Moim pierwszym krokiem był newsletter, który wypuściłam dokładnie rok temu. Z dzieckiem na rękach zmajstrowałam sobie stronę i pisałam go raz na tydzień z telefonu, a potem przerzucałam i wysyłałam. To było wszystko, co byłam w stanie robić przez kilka dobrych miesięcy, ale był to już jakiś początek. Coś się zaczynało kręcić.

A od zawsze wiedziałaś, że będziesz przedsiębiorcą? Chciałaś nim być czy nie?

Na studiach byłam przekonana, że będę miała swoją agencję z prawdziwego zdarzenia. Dodatkowo myślałam, że sama wybiorę sobie klientów, z którymi będę chciała pracować i  np. odrzucę  milionowy kontrakt z Coca-Colą. Pracując w agencji na etacie już po pierwszym miesiącu wiedziałam, że swojej mieć nie chcę. Jest ogromna różnica między posiadaniem tego typu firmy, a pracą w niej. Odpowiedzialność za innych ludzi, masa papierkowej roboty, sprawy księgowe, rozliczeniowe, to już dla mnie za dużo. Jak już mam coś takiego robić, to tylko sama na własny użytek, w mojej małej firemce. Nie czuję się gotowa na zatrudnianie kogoś w wymiarze, który utrzymywałby go w 100%. To byłby dla mnie za duży ciężar i nie pozwalałoby mi to tworzyć.

Ale może kiedyś zmienisz zdanie, bo będziesz potrzebowała kogoś do pomocy?

Myślałam nawet o tym dzisiaj, robiąc kurs dotyczący właśnie freelance’u u Jadwigi Korzeniewskiej z Laboratorium Zmieniacza. Znalazły się tam pytania o wizję firmy za rok, dwa, dziesięć lat i o liczbę pracowników. Pomyślałam sobie wtedy – nie chcę ich wcale! Nie miałabym ich do czego wykorzystać. Wystarczy mi zupełnie, że ktoś ogarnia moją księgowość. Jedyne, co mogę oddelegować to sprzątanie mieszkania raz na dwa tygodnie. Myślę, że to jest w ogóle świetna rada dla każdego przedsiębiorcy, że niekoniecznie trzeba delegować zadania związane z pracą. Na przykład oddanie komuś obowiązków domowych czy opieki nad dziećmi może skutkować dodatkowym czasem na pracę lub dla bliskich.  

Czy twoje wyobrażenie o byciu przedsiębiorcą okazało się prawdziwe w praktyce?

Zostałam przedsiębiorcą z zaskoczenia, więc nie miałam oczekiwań. Myśląc jednak o okresie, kiedy już jestem na swoim – zaskakująco dużo przynosi mi to radości i bardziej niż myślałam przejmuję się dokumentami. Jestem też w szoku, ilu rzeczy jestem w stanie nauczyć się w krótkim czasie i jak szybko rozwijam się według swojego pomysłu, a nie w trybie narzucanym przez pracodawcę. Posiadanie własnej firmy gwarantuje zupełnie inną jakość pracy. Myślę, że przez ostatnie 6 miesięcy dokonała się w mojej głowie jakaś wielka zmiana! I jak wszyscy inni przedsiębiorcy zauważyłam też, jak szybko leci czas!

Jakie były Twoje największe obawy przed założeniem własnej firmy?

Pracuję w reklamie już od 10 lat. Zaczynałam od małych agencji, firm i zdobyłam mnóstwo doświadczenia. Jestem dość pewna tego, co robię, aczkolwiek nie jest tak, że nigdy nie mam wątpliwości. Trochę jak aktor, który zawsze przed wejściem na scenę ma tremę. Przed odwieszeniem firmy bałam się, że nie będę miała klientów, że moje wyliczenia, co do planowanych przychodów wcale się nie sprawdzą, że będę musiała wrócić na etat. Ale w trakcie macierzyńskiego zgłaszało się do mnie sporo osób z propozycją współpracy. Odsyłałam ich z niczym, mówiąc, że jeszcze działalności nie odwieszam. Pomyślałam, że skoro mam aż tylu chętnych, to nie będę miała problemów z klientami na początku. 

Okazało się jednak, że kiedy wreszcie odwiesiłam działalność, większość z tych osób znalazła już kogoś innego, projekt się skończył albo już niczego nie potrzebują. Nagle z wielkiej liczby potencjalnych klientów, nie został mi prawie nikt.  Miałam taki moment lekko kryzysowy. Myślałam: Boże, co ja robię, powinnam wrócić do agencji, pewnie i tak tam w końcu trafię… AAAA… Na szczęście uratowała mnie praca z ciałem. Pooddychałam sobie troszkę, potańczyłam, uspokoiłam, a potem zastanowiłam się, do kogo jeszcze mogę zadzwonić. Bardzo pomogły mi wszelkie relacje z ludźmi zawiązywane przez lata pracy. Osoby, które mnie znały, lubiły, wiedziały, jak pracuję, chciały ze mną działać. I tak powolutku, powolutku zaczęło się dziać. Moje wcześniejsze obawy okazały się bezpodstawne. Od pierwszego miesiąca zarabiałam tyle, że nie musiałam czerpać z poduszki finansowej.

O kurczę, jak dobrze, że się nie poddałaś!

Dobrze! Widzę w sobie taką przemianę przez te lata pracy, nie boję się ryzykować. Jestem gotowa na eksperymenty, na które wcześniej bym się nie zdobyła. Jestem też starsza i wiem, że wszechświat nie eksploduje, jak coś zrobię źle. Wiem, co jest dla mnie ważne i dlaczego robię to, co robię.

Podsumowując – jakbyś mogła cofnąć czas… otworzyłabyś tę działalność jeszcze raz? 

Jezu, tak! Totalnie. Na pewno też dużo wcześniej zaczęłabym pracę nad swoją marką. Bez takiego głupiego myślenia, że na etacie nie muszę nic więcej robić. Kilka godzin w tygodniu już wtedy poświęcałabym na to, żeby popracować nad swoim nazwiskiem.  Przez te wszystkie lata wydawało mi się, że tego czasu nie mam, to była bzdura totalna! Dopiero teraz – z małym dzieckiem – naprawdę wiem, co to znaczy. 

Dziękuję za rozmowę!

Karolinę znajdziecie tu:
Instagram
www

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *